piątek, 22 marca 2013

...

Okazale milczeć. Monumentalnie cierpieć. Jak śmieszne sa te gesty, jak zalosna ta teatralność przezywania. A przeciez tak naprawde chodzi tylko o dziecinne zdziwienie banalnym faktem potencjalu ludzkiego okrucieństwa (jak wiadomo, najbardziej okrutni potrafia być ludzie bliscy i ci z gruntu dobrzy). Zdziwienie tym, ze ktoś moze coś takiego wyrzadzić mnie. Ze ten potencjal poznaje, mimo ze zupelnie sobie na to nie zasluzylam. (o, juz babrze sie w tych swoich ranach, juz ropa naciekam, rozmazuje te mentalna krew i osocze, paznokciami przebijam tkanki, opuszka szukam miejsca, gdzie boli najbardziej)

Jestem zlym, malym, zalosnym czlowiekiem. Potrafie tylko pieknie formulować i śnić o wielkich czynach, o wielkoduszności. Pragnać jej, a w tym samym czasie slyszeć gdzieś daleko, w sobie, "barbarzyński okrzyk trwogi". Nawet nie wścieklość, nie gniew, nie oburzenie. Tylko ten wstretny, maly lek. Lek, na którym sama nie moge w niczym polegać. Który topie w slowach, tragikomicznych maskach, w tej ohydnej performatywności, co staje sie pretekstem, abym myślala o sobie jako o kimś lepszym niz w rzeczywistości jestem.
Potrafie pisać o pragnieniu wielkiego fizycznego bólu i dziekować zań, kiedy przyjdzie. Niczego mnie nie nauczyl nawet ten ból.

W środku nocy wykrecić numer do Mlodego. Lezeć na cudzym lózku. Zasypiajac powtarzać tylko "nie rozumiem". (Zdradzi nas wszechświat, astronomia, rachunek gwiazd i madrość traw.)
- Alkohol nie jest rozwiazaniem. Idź lepiej do tego swojego kościola.
- Juz bylam, Mlody....
- I co tam mówili?
- Ze trzeba wybaczać.



(Przy tym wszystkim, co stracilam w ostatnim roku, zostali mi tylko oni - Mlody i G.... Boje sie wymówić myśl, ze mogloby nie być równiez ich. Nie wiem, ile jestem w stanie przezyć. Myśle, ze tego bym nie przezyla.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz